Kochani, chciałabym podzielić się dziś z Wami kilkoma refleksjami dotyczącymi branży w której się obracam. Dietetyka, ziołolecznictwo i terapie naturalne uważam za dziedziny, które są w dzisiejszym świecie potrzebne jak mało kiedy w historii ludzkości. To ogrom wiedzy opartej na rozumieniu ludzkiej biologii, skomplikowanych zależnościach w organizmie, wpływie substancji zawartych w pożywieniu i roślinach na zdrowie, wzajemnych interakcji i wiele, wiele innych.
Umiejętność korzystania z tej wiedzy i wspierania swojego zdrowia poprzez codzienne nawyki pozwala nam cieszyć się dobrym samopoczuciem lub zmniejszać objawy chorób, a nawet je eliminować. Patrząc na skalę otyłości, chorób układu krążenia, czy statystyk dotyczących wzrostu zachorowań na nowotwory widać gołym okiem, że borykamy się z coraz poważniejszym problemem. Nie dziwi więc, że zainteresowanie zdrową żywnością, suplementacją i alternatywnymi formami leczenia jest coraz bardziej popularne.
Myślę, że nasza świadomość dotycząca tego, jak ważne jest dbanie o ciało, w ostatnich latach diametralnie wzrosła. Problemem jest jednak to, że wciąż nie wiemy jak to robić. Internet, telewizja i prasa aż kipią od kolejnych sensacyjnych doniesień. Wprowadzany jest ogrom szumu i dezinformacji na bazie której przeciętny Polak buduje swoją wiedzę o żywieniu. Czy jednak edukacja faktycznie powinna się opierać na hasłach typu „tuczy”, „odchudza”, „leczy”, a nawet „zabija”?
Niestety, w swojej praktyce obserwuję że rzetelne podejście do tematu i przekazywania wiedzy jest coraz mniej popularne. Autorytetami stają się nie te osoby, które poświęcają się danej dziedzinie z pełną pasją i z zaangażowaniem śledzą naukowe nowinki, lecz ci, którzy głośniej krzyczą i mają bardziej kontrowersyjne tezy.
Będąc niedawno na wykładzie dotyczącym odżywiania w chorobach nowotworowych doświadczyłam chyba wszelkich możliwych absurdów w tej kwestii. Liczyłam na zdobycie nowej wiedzy lub co najmniej usystematyzowania tego, co obecnie wiem w tym temacie. Czego się dowiedziałam?
Mięso zabija. Nabiał wywołuje raka. Jak dziecko ma białaczkę to znaczy, że jego matka jadła za mało kapusty. Sernik jest robiony z krowy, a przywry żyją 23 lata.
Ok. Słuchałam dalej.
Apogeum nastąpiło w momencie, gdy prelegentka z niezbitą pewnością siebie powiedziała, że ogórki kiszone tak wspaniale regenerują jelita, że znika depresja i schizofrenia. Także jeśli brakuje Wam chęci do życia, macie myśli samobójcze albo stany psychotyczne, zapomnijcie o psychiatrze czy terapii – dajcie szansę ogórkom. Nie zostało mi w tym momencie nic innego jak opuścić salę…
Nawet nie wiem czy jestem bardziej zasmucona, zniesmaczona, czy zwyczajnie wkurzona jak można wykazywać się tak skrajną ignorancją wobec osób poważnie chorych? Jak można przy tematach wymagających ogromnego wyczucia, zrozumienia sytuacji i powagi problemu, rzucać na prawo i lewo puste slogany? No i kto weźmie odpowiedzialność za osoby ze schizofrenią w które bliscy będą wmuszać codziennie kilo ogórków?
Wiem, że zdobywanie wiedzy o żywieniu przy tak wielu przeczących sobie źródłach nie jest łatwe. Wiem, że nadmierna wiara w krzykliwe artykuły wynika najczęściej z chęci pomocy sobie lub bliskim osobom. Zmagając się z jakimś problemem jesteśmy dużo bardziej podatni na zapewnienia i obietnice składane przez różnych specjalistów (lub „specjalistów”). Bądźcie jednak czujni i wybierajcie osoby, które faktycznie chcą Wam pomóc, a nie jedynie oczyścić konto bankowe.